… czyli o Michale, młynarzu, jego żonie, pszczółce, gołębiu i Najwyższej Radzie Narodowej.
Michał był dobrym człowiekiem. Wrażliwym, czułym, kochał poezję. Biegle poruszał się w gąszczu animizacji, personifikacji, onomatopei, hiperboli i metafor.
Nikt o swym nieszczęściu nie wie
raz gołąbek siadł na drzewie
i spokojny szczęśliwy
aż tu myśliwy strzelbę wymierza
Chce go zgładzić ze świata
pszczółka przylata
utnie go żądłem w rękę
strzał ptaszynę mija
ocalona swobodnie w powietrze się wzbija
Tak zawsze dobroczynność wdzięcznością się płaci
Nieśmy pomoc dla bliźnich i swoich współbraci.
Michał miał też swoje potrzeby. Męskie potrzeby. Ale nie miał śmiałości. Studiował, a nawet wezwał do pomocy młodą studentkę Zofię, która przyjechała na wakacje na wieś. Nie odmawiała pomocy, a wręcz przeciwnie, chętnie chciała pomóc. Byli razem maleńkim czymś wśród spraw ważnych ogromnie. Michał nie miał jednak śmiałości sam pójść do Zofii, jak to się mówi, żeby jej mąż nic nie podejrzewał i nie robić między sobą jakiejś nieprzyjemności i podejrzenia, że mąż chce podważyć ich autorytet. A przecież tylko Zofia nadawała się do jego pracy studenckiej.
Michał postanowił więc odwołać się do instancji urzędowych. A w województwie było nią Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej. Napisał więc do Najwyższej Rady Narodowej. O porozumienie, tak z nią, jak i z jej mężem, czy mąż ten pozwoli naradzić się z nią nad tym problemem. Wspomnieć na przeszłość, a później z kolei na teraźniejszość i przyszłość. A jak już Rada Zofię przekona, Zofia odpowie, gdzie się z Michałem spotka. W Lublinie czy w Urzędowie, na ojca gospodarce czy u Najwyższej Rady. I da Zofia wiadomość, tak jak młyn mąkę.
RK
88.